Roztoczem na Lofoty

Trasa rejsu z Narviku do Trondheim Narvik Liland Trollfjord Svolvaer vaeroy bodo Saltstrom Engen sondesjoen bronnoysund utvorda kristiansund kvernaen trondheim
Godzin postoju
Pod żaglami
Silnik
Razem
Log
167 godz
120 godz
97 godz
217 godz
917 nm
04.08.2010
Przygody zaczęły się już w Warszawie, gdy burza unieruchomiła lotnisko na Okęciu a później długa kolejka do startu wydłużyła oczekiwanie. Do Oslo datarliśmy zaledwie na pół godziny przed odlotem samolotu do Narviku. Okazało się jednak, że wbrew planom musimy sami odebrać bagaż i odprawić się do lotu do Narviku. Na to już nie starczyło czasu i musieliśmy czekać na pierwszy poranny samolot. Nie było to, jak się okazuje, złe rozwiązanie, gdyż w przeciwnym wypadku spędzilibyśmy noc na lotnisku w Narviku, które od Narviku jest odległe o ca 70 km. Na szczęście jacht stał w Liland, w odległości zaledwie 15 km od lotniska i rankiem nie było trudności w znalezieniu tam transportu. Jacht opanowaliśmy i przepłynęliśmy do właściwego Narviku przy słonecznej, ciepłej ale bezwietrznej pogodzie. Studiowanie mapy doprowadziło mnie do wniosku, że marina w Narwiku jest dla Roztocza zbyt płytka. Potwierdził to mój poprzednik, opowiadając o przygodzie Roztocza w drodze na północ, gdy pod Roztoczem zabrakło w tej marinie wody. Znalazłem nieużywane pirsy od strony zatoki gdzie mogliśmy stać spokojnie i za darmo, jedynie pokonując kilkumetrową wysokość po żelaznej drabince podczas odpływu. Następnego dnia zatankowanie jachtu, ostatnie zakupy i ruszamy na Lofoty.

06.08.2010
Po dobie ładnej żeglugi dotarliśmy do Trollfjordu. Są tam dwa malutkie pirsy po obu stronach fjordu. Wolny jest ten po przeciwnej niż interesująca nas stronie. Czekamy aż się uwolni i przenosimy się do stóp małej elektrowni wodnej. Z tej strony wiedzie oznakowany szlak do jeziora zasilającego tą elektrownię w wodę. Szlak to jednak zbyt duże słowo i w połowie drogi z żalem pasuję. Młodsi załoganci dotarli jednak do jeziora i znajdującego się nad nim bezobsługowego schroniska. Fjord jest często odwiedzany przez wycieczkowe statki, wśród nich takie, które "na styk" mogą się w nim obrócić. Po południu wybieramy się na połów ryb. Kilka wędek szybko przynosi wiadro dorszy i drugie czarniaków. Niestety, przynosi również świadomość, że dłużej już wymiany przekładni sterowej odkładać się nie da
.
07.08.2010
Pół dnia spędziliśmy wymieniając przekładnię sterową, Teraz ster chodzi jak marzenie. Wiatr odmówił współpracy. No cóż - sobota jest dniem wolnym od pracy w Norwegii. Wybrałem drogę na skróty przez fjord przegrodzony płycizną. Jest tylko wąskie, oznakowane stawami przejście z gwarantowaną głębokością 3,5m Zwalniam do minimalnej prędkości pozwalającej na sterowanie jachtem aby w razie utknięcia można się było z mielizny uwolnić. Szybko tworzy się za nami kawalkada motorówek i małych wycieczkowców. Cierpliwie suną za nami do chwili minięcia przeszkody po czym dają pełny gaz i wyprzedzają nas. Do Svolwaer - stolicy Lofotów docieramy o 2000.

08.08.2010
Ze Svolvaer płyniemy do Vaeroy, ostatniej wysepki Lofotów. Wiatr wieje żwawo, czasami osiągając 20 węzłów, więc i jacht pędzi aż miło. Docieramy tam po 22 ale noce są tu jeszcze widne. Gorzej, że właściwie nie ma gdzie zacumować jachtu. Po godzinie postoju przy wysokim pirsie ruszamy do Bodo.

09.08.2010
Noc na przełaj przez morze ( ale pod małymi żaglami, żebym się spokojnie wyspał) i wczesnym popołudniem weszliśmy do Bodo. Tu mamy odebrać brakującego załoganta i ruszamy dalej w drogę. W planie Saltstraum, słynne z kipiących prądów pływowych. Wysoka woda w Bodo jest o 23 z groszami i o tej porze prąd w Saltstrom jest najsilniejszy. Wyruszamy więc by na czas zobaczyć słynne wiry. Przed wejściem do cieśniny zmniejszamy obroty, by ocenić siłę prądu. Faktycznie - na logu 1 a na GPS rośnie do 8 - 9. Dopiero za mostem widać w co się wpakowaliśmy. Wiry rzucają Roztoczem jak pudełkiem zapałek. Cała naprzód i mimo to wykonujemy wielkiego pirueta. Niektórzy nazywają to "szalony iwan". Wreszcie spokój. Czekamy do 0130 by wrócić po spokojnej wodzie. Na nic - wiry przed mostem nie słabną. Jeszcze godzina i kolejna próba. Wiry nieco słabsze więc przebijamy się do mostu. Tutaj wirów już nie ma ale prąd przeciwny nadal potężny. Na pełnym gazie pełzniemy ca 1 węzeł. Wreszcie się udało.

10.08.2010
O 0800 docieramy do wysepki Sorarnoy. Znowu po żelaznej drabince na ląd celem uzupełnienia zapasów. Szybko nas jednak z jedynego w porcie głębokiego miejsca wypraszają ponieważ właśnie statek ma zabrać wycieczkę emerytów. Przestawiamy się na przeciwległą wysepkę Krokholmen. Z mapy wynika, że głębokość na wejściu do zatoki jest na styk a panuje akurat niska woda, ale powolutku wpływamy jednak do zatoczki, gdzie czeka na nas pływający pomost, czynne toalety z ciepłą wodą i bardzo malownicze otoczenie. Po południu opuszczamy gościnną wysepkę w poszukiwaniu nowych atrakcji.

11.08.2010
Svartisen znaczy "Czarny lód". Rankiem, korzystając z ostatków wiatru weszliśmy do Hollandfjordu i zatrzymaliśmy się w Engen. Po śniadaniu wyruszyliśmy by ów czarny lód spenetrować. Najpierw kilometr do jeziora Engabevratnet, potem następny wokół jego brzegów a wreszcie po wyślizganych na gładko skałach wspinaczka do jęzora lodowca Svartisen. Jęzor wielkiego lodowca spływa nieomal do jeziora a z pod niego płynie wartki strumień. Słonik Morski nie omieszkał zainscenizować zdjęcia pt. "Łyski z lodem" wykorzystując do tego celu zabrane z jachtu łyżki. Widoki rzeczywiście oszałamiające.

12.08.2010
Z pod lodowca (Engen) odeszliśmy o 2000. Poszukujemy miejsca, w którym będzie się można wykąpać, bo po wspinaczce na lodowiec zapachy nasze coraz bardziej przypominają człowieka. Trochę pod żaglami przy grymaśnych wiatrach, trochę na silniku (głównie) docieramy o 1230 do Sandnasjoen. Polecam przystań klubową, gdzie i prysznic (jeden) działa i jest gdzie usiąść w wygodnych fotelach. W księdze gości kilka polskich jachtów. Odpływamy z żalem o 1700. Wiatr, jeśli występuje to jest absolutnie przeciwny, a halsować między szkierami nie ma gdzie. Znowu silniczek. W nocy dopada nas mgła taka, że na 200m nic nie widać. Podpieramy się dwoma plotterami i radarem. O 0450 docieramy do Bronnoysundu, który się chwali, że leży dokładnie w połowie Norwegii. Wiatru nadal brak, mgła się uniosła.

14.08.2010
Z Bronnoysundu wyszliśmy we mgle, ale zgodnie z przewidywaniami po odejściu w morze mgła się skończyła a wiatr zaczął wiać coraz żwawiej dochodząc do regularnej 60 B. O 1500 wślizgujemy sie pomiędzy szkiery i znajdujemy maleńki porcik w Utvorda. Pływające pomosty są oczywiście dla nas zbyt płytkie i oblężone przez rezydujące tu motorówki, ale jest jeszcze miejsce na końcu jednego z nich. Sonda podczas niskiej wody pokazuje jeszcze 3,9 m. Wybieram się na samotną wycieczkę do pozostałych tu po wojnie, zbudowanych przez rosyjskich jeńców niemieckich stanowisk artyleryjskich, broniących wejścia do fjordów. Wg lokalnych danych, nigdy nie oddano z nich żadnego strzału.

16.08.2010
Po nocy z wiatrami typu Near gale lub całkiem gale, kiedy poczynając od blistera kolejno redukowaliśmy żagle do skromnego kliwra, zapanowało w Norwegii lato ze słonkiem i temperaturą ponad 24 stp.C. Dotarliśmy do Kristiansundu, czyli lokalnej metropolii.

18.08.2010
Wyszukuję inną, krótszą, drogę z Kristiansundu do Trondheim. Większość wysp jest połączona niskimi mostami, ale odszukałem jedną cieśninę nie przegrodzoną mostem. Droga tam bez wiatru zajmuje nam kilka godzin po czym okazuje się, że moja mapa nie jest dostatecznie aktualna - most jest i tutaj. Trzeba wracać. Co gorsza kończy się nam gaz w butli. Trzeba znaleźć jakiś bliski port w którym można będzie butlę wymienić. Do wyboru jest Straumen na wyspie Smoela lub Kvernaen na wyspie Hitra. Oba porty ukryte są w gęstwinie szkierów. Wybieram Kwernaen do którego podejście wydaje mi się nieco łatwiejsze a na dodatek dopłyniemy tam już przy dziennym świetle. Wschodni wiatr pozwala podeprzeć się żaglami, stopniowo tężeje i w końcowej fazie podejścia dochodzi w porywach do 45 węzłów. Na szczęście pomiędzy szkierami fala jest mała co pozwala dohalsować się pod kliwrem do samego wejścia pomiędzy szkiery. Swoją drogą wciskanie się wielkim jachtem w miejsce w którym widać wyłącznie skały, pomimo wiedzy pochodzącej z mapy dostarcza dużo adrenaliny. Butlę z gazem udaje się bez trudu wymienić więc spóźnione śniadanie jest na gorąco.

19.08.2010
W Trondheim musimy być wcześnie 20.08 zatem ruszamy bez zbytniego ociągania w drogę. Najpierw skomplikowane myszkowanie pomiędzy szkierami, później trochę żeglowania by wreszcie u wejścia do Trondhejmfjordu ostatecznie pożegnać się z żaglami. Tutaj noce nie są już białe i port wyszukujemy po ciemku. Ostatecznie zapchaną marinę Skansen w Trondheim osiągamy dopiero o 0500. Żegnaj Norwegio (mam nadzieję, że nie na zawsze.)
Zdjęcia Białego Wieloryba