St.Petersburg 2002

Dwanaście godzin podróży sprasowani w mikrobusie, wraz z osobistymi bagażami i stosem prowiantu przygotowanego na rejs. Dwie granice przekraczane w środku nocy i wreszcie wjeżdżamy do Rygi. (Był to sposób, by największych wilków morskich zmusić do "pojechania do Rygi".) Wyraźnie przeceniliśmy czas potrzebny na przekroczenie granic, bo do portu w Rydze docieramy o pierwszej w nocy. Wczesny ranek poświęcamy na zwiedzenie miasta w czasie, gdy poprzednia załoga szykuje nam jacht do oddania. Ciekawe stare miasto, łączące hanzeatycki układ ulic z mieszaną, często całkiem współczesną zabudową. Łotysze chyba wyzbyli się już swych antyrosyjskich nastrojów, bo bez oporów wybierają rosyjski jako język konwersacji. Wreszcie wczesnym popołudniem 7 września możemy oddać cumy i ruszyć na wody Zatoki Ryskiej. Wiatr jest słaby i wbrew prognozom, wieje z północy, musimy zatem pracowicie halsować w kierunku cieśniny Muhu, łączącej zatokę Ryską z Fińską. Dopiero następnego dnia o świcie wpływamy w zawiłe przejście pomiędzy wyspami, na zmianę straszeni przez liczne promy i pasma mgły nadciągającej z nad lądu. Wyposażeni jesteśmy jednak w stosowne pomoce nawigacyjne dotyczące tego akwenu, więc po kilku godzinach możemy odłożyć się na północno-wschodni kurs, w pełni korzystając ze sprzyjającego teraz, północnego wiatru. Wyspy rozrzucone po zatoce Fińskiej zmuszają nas do wymyślnego lawirowania i dopiero po południu 12 września docieramy do Kronsztadu. Wiadomo, że tutaj powinniśmy odbyć wstępną odprawę graniczną, ale gdzie? Wątpliwości rozwiewa żeński głos w UKF-ce, przywołujący nas do porządku. Wracamy więc do fortu Konstantin, a dokładniej piętrowego baraku mieszczącego posterunek straży granicznej. Odprawa jest szybka i miła, jakkolwiek Pani nie omieszkała sprawdzić, czy istotnie ktoś nas tutaj zapraszał. Teraz czeka nas jeszcze kilka godzin wędrówki przez płycizny Piotrogradzkiej Guby do dworca morskiego w ujściu Wielkiej Newy, przy którym ma się odbyć reszta odprawy granicznej. Robi się szaro, a labirynt farwaterów oznakowany jest dość symboliczne, zresztą mapa, wg. której polecono nam nawigować okazała się później nieaktualna. Wracamy więc na główny farwater prowadzący do portu handlowego - ten nie stwarza przynajmniej wątpliwości. Docieramy wreszcie do ujścia Wielkiej Newy - cały środek zajmuje wielka mielizna, którą należy precyzyjnie ominąć. Niestety, nie wszystkie oznakowania mielizny są widoczne po ciemku i kończy się to utknięciem. Schodzimy z mielizny o własnych siłach, nie bez pewnych szkód, niestety. Rankiem następnego dnia próbujemy dokonać odprawy, ale wciąż brakuje albo pograniczników albo celników. Wreszcie pojawia się przedstawiciel Centralnego Jachtklubu, Włodymir Ivankiv, któremu udaje się przełamać pata. To od niego dowiadujemy się, którędy naprawdę powinniśmy płynąć przez Piotrogrodzką Gubę. Musimy tam jeszcze raz wrócić, aby dopłynąć do portu jachtowego. Oddycham z ulgą, kiedy wreszcie wpływamy na jego bezpieczne wody. Budynek klubu powstał w "lepszych" czasach i miał świadczyć o potędze radzieckiego żeglarstwa - dzisiaj, niestety, nikogo nie stać na jego utrzymanie i remonty. Najbliższe dni poświęcamy na zwiedzanie Petersburga. Potężne gmachy rozmieszczone nad odnogami Newy robią imponujące choć nieco przygniatające wrażenie. Pozwalamy sobie na luksus wycieczki motorówką po rzekach i kanałach. Ulice pełne są ludzi usiłujących zrobić interes na zagranicznych turystach. Stają się bardziej spolegliwi, gdy zamiast po angielsku odzywamy się w ich ojczystym języku. Nawet ceny biletów do muzeum są zróżnicowane wg. kraju pochodzenia zwiedzającego. Odwiedzamy również Aurorę. Wstęp jest wprawdzie bezpłatny, ale marynarzyk z załogi proponuje pokazanie niedostępnych w normalny sposób zakamarków okrętu za drobny objaw wdzięczności mierzony w rublach. Buszujemy tak dwa dni ( i noce, niestety, o tej porze roku już nie białe ) i wreszcie pora pożegnać się z "Wenecją północy". Dzięki zapobiegliwości Włodymira, tym razem odprawa odbywa się sprawnie i przed wieczorem znów meldujemy się w Kronsztadzie. Kolejna pieczątka na liście załogi i ruszamy w morze. Kilkakrotnie jesteśmy obwoływanie przez UKF "kakaja jachta idiot..." lub "what sail vessel ... " ( to przez Finów ) Wiatry początkowo niezdecydowane zamieniają się stopniowo w regularną "szóstkę" z zachodu. Dopiero wieczorem 18 września docieramy do Tallina, a dokładniej Pirity, gdzie znajduje się port jachtowy. Krótka wizyta u "krulisów" ( bo żądających crew list ) i odnajdujemy miejsce w miejskiej marinie. Od bosmana dostajemy kwitki do prysznica i sauny, z czego skwapliwie korzystamy - niezależnie od rodzaju rozsiewanych zapachów, daje to poczucie wszechogarniającego ciepła. Tallin jest pięknym i zamożnym miastem, ze starym, hanzeatyckim centrum ulokowanym na malowniczym wzgórzu. Pozwalamy sobie na cały dzień wędrówek i wieczór w zacisznej knajpce, znajdującej się w porcie. Następnego dnia po południu żegnamy się z gościnnym Tallinem i ruszamy w dalszą drogę. W ciągu nocy zbliżamy się do Hanko w Finlandii. O brzasku odnajdujemy bazę kolejnych "krulisów", którzy strzegą tym razem bezpieczeństwa całej Unii Europejskiej. Nie omieszkali zrobić dość wnikliwej inspekcji jachtu przybywającego z tak niebezpiecznych okolic. W ciągu dnia wybieramy się pociągiem do odległego o 20 km muzeum wojny zimowej 1939 r. Dokładnej, całej, dwuetapowej wojny ze Związkiem Radzieckim, bez wątpliwości nie sprowokowanej przez Finów. Wreszcie przed południem następnego dnia wyruszamy na zachód. O północy 23 września wchodzimy do portu w Visby na Gotlandii. Port jachtowy o tej porze roku jest totalnie wymarły ale rano widzimy po drugiej stronie pomostu wrocławską "Panoramę" przybywającą wprost z kraju. Próbują namówić nas na wspólny wieczór. Z żalem musimy zrezygnować - pora wracać do Kraju. Rzeźwy wiatr z południowego zachodu pozwala szybko zjechać w dół mapy i rankiem 26 września docieramy na Hel. Odprawa graniczna tym razem w ojczystym języku odbywa się sprawnie i miło. Wreszcie możemy sobie zafundować smażoną rybę z frytkami. Rano następnego dnia wyruszamy na drugą stronę zatoki do Górek Zachodnich, będących naszym portem docelowym. Rozdmuchuje się jednak do 7 - 8 z północy i piętrzy się stroma fala tworząca niebezpieczną kipiel w główkach portu. Zawracamy do Gdyni. Przy okazji naprawiamy rozdarty żagiel. Wieczorem wiatr nieco słabnie więc ruszamy do Górek. Fala jest nadal imponująca, stawiająca co chwilę jacht w poprzek mimo żagli i silnika. Wreszcie chowamy się za falochron i spokojnie wpływamy do mariny Jacht-Klubu Stoczni. Następny dzień niestety deszczowy przeznaczamy na sklarowanie i przekazanie jachtu. Na ten rok dosyć.

Na początek strony Statystyka Opis Galeria 1 Galeria 2 Mapa witryny