Sarońskie wnuczkowanie

grecja (5 kB) Wnuczkowanie Cyclades 50,5 Na wiatr Methana


Jagoda już od jakiegoś czasu szturcha mnie i pyta: Dziadziuś, kiedy mnie na morze zabierzesz? Więc nareszcie przyszła pora. Na zakończenie jednego rejsu zaklepałem u Gianisa drugi - taki na 10 osób ale Gianis, zobaczywszy listę załogi zamienił ją nam na większego Cycladesa 50,5 Teoretycznie na 12 osób, ponieważ wyposażony w oddzielna dwuosobową kabinę dla skipera. Luksus - z własną łazienką i kibelkiem w jednym. Moja Córcia, zobaczywszy tą norę orzekła jednak, że Tatuś tu mieszkał nie będzie i zarządziła, że trzy z licznych psiapsiułek Jagody o umiarkowanym wzroście będą mieszkały w dwuosobowej kabinie a ja w tej piętrowej ( ale na parterze ) Skiperska kabina służyła odtąd za pojemnik na odbijacze.

Rejs był prowadzony w rytmie od śniadania do podwieczorku, niezależnie od tego o jakiej porze te wydarzenia następowały. Głównym motywem były morskie kąpiele i górskie wycieczki. Górskie, bo równiny tam nie występowały. Misiek głównie wzdychał, że nie zabrał roweru i że te malownicze ścieżki nie nadają się do rowerowania. Pierwszy postój poświęcony kąpieli wypadł w zatoce Agias Marina, po wschodniej stronie Eginy. Ruszamy na Poros. Cieśninę pomiędzy wyspą a półwyspem Methana przechodzimy już po ciemku. Zdecydowałem się na nocleg w zatoczce zwanej Russian Bay. Ostrożnie wybieram miejsce do rzucenia kotwicy bo wokół pełno świateł kotwicznych.

Rano wycieczka pontonem na brzeg. W dziennym świetle widać, że aż tak gęsto nie było. Przenosimy się do miasta. Nadal wieje żwawy północny wiatr więc cumujemy rufą do zawietrznej strony wystającego z brzegu pirsu. Tu, niestety, ani prądu ani wody. Robimy wycieczkę pod wieżę zegarową i obiad w knajpce na brzegu. Dziewczynki ubrane w prześcieradła defilują po pomoście w roli greckich bogiń zbierając oklaski z zacumowanych jachtów.

Rano ruszamy na południe. Hydrę ominęliśmy, wiedząc jaki tłum tam panuje i dopłynęliśmy do Porto Cheli. Rozległa płytka zatoka wykorzystywana do kotwiczenia przez liczne jachty. Wykorzystaliśmy spokojne akwatorium do pomiaru, ile łańcucha wydaje winda kotwiczna w ciągi 10 sekund. Prywatna marina z której nas wyproszono pod pretekstem niedostatku prądu. Miejska keja szczelnie zapchana ale w pewnej chwili zwolnił miejsce jacht pod rumuńską banderą. Dłuższą chwilę zajmuje im wyplątywanie kotwicy z cudzych łańcuchów ale wreszcie odpływa, szukając lepszego miejsca. Skwapliwie z tego korzystamy. Niestety, wbrew locji, na kei nie ma ani prądu, ani wody.

Rano ruszamy w powrotną drogę. Tyn razem żądza odwiedzenie Hydry jest przemożna zatem po kilku halsach próbujemy się tam ulokować. Po ciasnym porcie kręci się kilka jachtów a przy zachodniej kei już i tak stoją w trzech - czterech rzędach. Decyduję by wypróbować sąsiednia zatokę Mandraki. Tutaj też gęsto ale udaje się wyszukać bezkolizyjne miejsce. Wiatr wpada do zatoki ze stromych brzegów i obraca łódki w różne strony, co gorsze każdą w innym tempie. Załoga przy pomocy pontonu ewakuuje się na brzeg i jednak odbywa wycieczkę do Hydry. Ktoś z internetu powiadamia mnie, że w Mandraki kotwica dobrze trzyma. Faktycznie - kolejne jachty walczą z wyrwaniem kotwic. Kiedy przychodzi kolej na nas, nasza winda też wyzionęła ducha. Na szczęście to tylko wystrzelił bezpiecznik.

Ruszamy na północ halsując. Na rogu szotowym foka pojawia się okienko i powoli się powiększa. Wreszcie żagiel zaczyna się drzeć więc trzeba go zwinąć. Mijając Poros znajdujemy miejsce do zatrzymania się po zawietrznej longside. Jest słupek z wodą i prądem. Trzeba dokonać opłaty i skwapliwie uzupełniamy zasoby. Przez dwie godziny wiele akumulatory nie odżyją, ale każda kropla jest cenna. Niestety - przy odchodzeniu i tak bowthruster nie działa. Na nocleg wybieram się do Methany, trochę śmierdzącej siarkowodorem. Do zacisznej mariny nie próbuje wchodzić ze względu na zanurzenie. Przy miejskim pirsie gęsto ale jedno miejsce po głębokiej stronie jest wolne. Biorę rozpęd na wstecznym, rzucam kotwicę i wciskam się między dwa jachty ozdobione rumuńskimi flagami. Płytka, odlądową część pirsu zostawiam czającym się katamaranom. Tu udaje się nam na całą noc podłączyć do ładowania z lądu co, jak się później okazało i tak nie ożywiło bowthrusteru. Urządzamy wycieczkę do zamykającą marinę świątyni a później załoga rusza w drugą stronę by wymoczyć nogi w siarkowym źródle.

To już piątek więc do wieczora powinniśmy zameldować się w Alimos. Po drodze stajemy na redzie Aeginy i pontonem przewozimy załogę na ląd. Pod tężejący wiatr piłujemy na motorku by ominąć zachodni cypel wyspy. Po jego minięciu wcale nie jest lepiej. Podpierając się zarefowanym podwójnie grotem mijamy stojące na redzie Pireusu statki. Wiatr chwilami sięga 26 węzłów. W zapadającej szybko ciemności wypatrujemy świateł na główkach Alimos. Wreszcie są. Za falochronem, na spokojnej wodzie wykładamy odbijacze i przygotowujemy cumy na rufie. Wreszcie z pewnego dystansu celuje rufą w swoja alejkę. Powoli ale ze sterowna szybkością defilujemy aż do swojego miejsca u nasady pirsu 6. Na szczęście jest tu dość miejsca by wprawić łódkę na swoje miejsce bez pomocy steru strumieniowego. Ekipa Sail Greece czeka już na nas i podaje mooring. Na tym koniec naszej wnuczkowej wyprawy. Duża i wygodna łódka jednak zmęczona długim sezonem. Na pytanie do dziewczynek czy podobało im się zapada długie milczenie - widać trudno wybrać poprawna odpowiedź.

Podsumowując
Alimos Agios marina Poros Porto Cheli Mandraki Methana
Alimos Agios marina poros Porto Cheli Mandraki Methana

szukaj w mapie witryny