Zasznurować Kalmarsund.

Szwecja, jeśli wierzyć mapie jest mocno popękana. Duży jej okruch tkwi w morzu bałtyckim, tuż tuż przy jej południowo-wschodnim brzegu. Ten okruch to wyspa Oland, a szczelina dzieląca ją od stałego lądu nazywa się od największego miasta - Kalmarsundem, co można by przetłumaczyć na cieśninę kalmarską. Postanowiliśmy tego lata spenetrować ową cieśninę. Wyruszamy więc ze Świnoujścia na północny wschód. Pierwsza noc daje się niemal wszystkim we znaki. Wiatr ze wschodu o sile 5 - 6 stopni w skali Beauforta nie jest może przesadnie silny dla naszego masywnego jachtu, ale goni falę przez cały Bałtyk, a to daje się odczuć w przykry sposób. Po dobie żeglugi chowamy się do portu w Roenne na Bornholmie. Nareszcie można zjeść obiad bez pilnowania rozkołysanego stołu. Obowiązkowy prysznic i telefon do domu - rodzice moich młodych żeglarzy przeżywają rejs bardziej nerwowo niż ich pociechy. Następnego dnia wiatr odwraca się ku południowi, więc bez trudu kierujemy się w stronę wejścia do Kalmarsundu. Następna noc w morzu i wpływamy dość łatwym podejściem do portu Kristianopel, na lądowym brzegu cieśniny. Portu strzegła kiedyś upamiętniona kilkoma bitwami, nieźle zachowana forteca. Dzisiaj strzeże go tylko suczka Busa, własność życzliwego żeglarzom kapitana portu. Busa pozwala się łaskawie przywitać, jednak bez nadzwyczajnego entuzjazmu. Okazuje się, że połowa sierpnia, to w Szwecji koniec wakacji, więc w porcie spotykamy jachty różnych bander, szwedzkiej prawie nie ma. Rano wieje słaby wiatr z północy - przepłynięcie cieśniny pod wiatr byłoby bardzo czasochłonne, decydujemy się więc na obejście wyspy dookoła i napoczęcie cieśniny od północy. Traiamy niestety w centrum niżu i przez długi czas wiatr wieje "na ogół z kierunków zmennych" a sądząc po banderze, dokładnie z góry. Co odporniejsi na chłód zażywają nawet kąpieli morskich, ale szybko nabierają dziwnie fioletowego koloru. Zrzucamy pychę z serca i odpalamy silnik. Po dwóch godzinach takiej żeglugi pojawiają się ślady wiatru z północnego wschodu. Nasz jacht żegluje pod wiatr jak stóg siana - milę na wiatr i dwie mile dryfu. Jeździmy więc w poprzek morza pomiędzy Olandem a Gotlandem, a szerokości geograficznej przybywa nam baaardzo powoli. Dopiero po dwóch dobach osiągamy północny cypel wyspy ozdobiony Długim Erykiem czyli latarnią Oland Norra Udde. Jeszcze trochę i wpływamy do pierwszego od północy portu wewnątrz cieśniny. Jest nim Byxelkrok. Letniskowa miejscowość jest o tej porze roku pustawa. Od tej pory będziemy "sznurowali" cieśninę śladem zostawianym za rufą jachtu od jednego do drugiego brzegu. Na środku cieśniny wznosi się kopulasta wyspa o nazwie Bla Jungfru, co można przetłumaczyć na Błękitną Pannę. Następnego dnia mamy okazję zobaczyć ją z bliska - jest to malownicza skała ze spękanego granitu, stanowiąca rezerwat przyrody. Wiatry nadal są słabe, więc na kolejny postój wybieramy Sandvik, z daleka rozpoznawalny po wspaniałym wiatraku, największym w Szwecji a może i w Europie. Wejścia do portu strzegą opuszczone, ale dość współczesne betonowe bunkry. Podejrzewam, że miały chronić Sandvik przed bojownikami o pokój. Kolejnego dnia kierujemy się do Borgholmu, nad którym piętrzą się ruiny wielkiego zamczyska. Odwiedzamy jeszcze malowniczą, nie używaną już latarnię morską na skalistej wysepce położonej po środku cieśniny. Wszystkie lornetki w ruch aby wypatrzyć wytyczony czerwonymi i zielonymi tykami, kręty szlak pomiędzy skalistymi mieliznami. Wreszcie za ostatnim zakrętem żagle w dół i wchodzimy do rozległego ale pustawego portu. W pobliżu znajduje się letnia rezydencja króla, ale tam nie byliśmy zaproszeni. Kolejny etap prowadzi nas do Kalmaru. Tym razem północny wiatr nabiera rozmachu więc pędzimy w kierunku rosnącego w oczach mostu, łączącego leżące na lądzie miasto z wyspą. Jeszcze do ubiegłego roku był to najdłuższy most w Europie – ponad 6 km. Dziś wyprzedził go most nad Wielkim Bełtem, a wkrótce palmę pierwszeństwa przejmie budowany właśnie mosto-tunel między Zelandią a Szwecją. Przepływanie jachtem żaglowym pod mostem zawsze robi wrażenie, bo chociaż prześwit wynosi tu 36 m to z pokładu wydaje się że na pewno maszt jest zbyt wysoki. Jeszcze kilka zakrętów farwateru i wpływamy do dobrze osłoniętej od wiatru mariny. Kalmar, jak na Szwecję jest dużym miastem, z dobrze zachowanymi murami obronnymi, a przede wszystkim pięknym, otoczonym wodą zamkiem. W miejskim muzeum znajduje się bardzo ciekawa ekspozycja, poświęcona okrętowi "Kronan". Pod koniec 17 w. angielski budowniczy, wybudował dla szwedzkiego króla ogromny, największy na Bałtyku okręt wojenny. Miał trzy pełne pokłady działowe i dodatkowo czwarty, w rufowej części okrętu. Niestety, fatalnie wpłynęło to na jego stateczność. Kiedy w 1670 roku, floty Duńska i Szwedzka, spotkały się koło Olandu by stoczyć kolejną bitwę o panowanie na Bałtyku, silny podmuch wiatru tak pochylił okręt, że woda zaczęła się wlewać przez otwarte do bitwy działobitnie dolnego pokładu. Napływająca woda szybko pogorszyła z założenia marną stateczność i okręt położył się na burcie. Przy okazji zaprószył się ogień i eksplodowały zapasy prochu. Okręt zginął zanim rozpoczął swą pierwszą bitwę. Ekspozycja w muzeum przedstawia tysiące dużych i małych, wydobytych z dna morza eksponatów. Najciekawsza jest rekonstrukcja wnętrza okrętu, ze skrzypiącymi pod nogami deskami pokładu i szumiącym wśród żagli wiatrem. Wiatr się przez noc wydmuchał więc z Kalmaru wychodzimy na silniku. Nasz domowy korespondent donosi przez telefon o oglądanym w telewizji sztormie i nie dowierza, że u nas panuje cisza. Po długich poszukiwaniach czegoś, co nadawałoby się do wyrzucenia za burtę, drugi oficer poświęca swoje trampki. Neptun jakiś czas zastanawia się, czy ofiara jest jego godna, ale wreszcie zaczyna wiać z południa. Widać nie był do końca zadowolony - trampki były dosyć sfatygowane. Wiatr stopniowo tężeje i po upływie doby zaczyna dochodzić do "ósemki" - to już prawdziwy sztorm. "Drabi" dziobie nosem rosnące fale, ale po pokładzie przelatują tylko obfite bryzgi zdmuchiwanych przez wiatr odkosów. Podwójnie zarefowany grot nie wytrzymuje takiego wiatru i pęka z hukiem. Trzeba go wymienić na nowy, zabezpieczając się pasami bezpieczeństwa przed wypadnięciem za burtę. Żartów nie ma. Pod koniec drugiego dnia zbliżamy się na tyle do Rozewia, że można zadzwonić do wystraszonych telewizyjnymi wiadomościami rodziców. Opłynięcie Helu zajmie nam jeszcze prawie całą następną dobę. Dopiero koło południa następnego dnia wpływamy do Gdyni, gdzie mamy oddać jacht kolejnej załodze. Port jachtowy w Gdyni został zbudowany jeszcze przed wojną - jest obszerny i dobrze osłonięty od fal z zatoki. Niestety, na tym kończą się jego zalety. Na kei nie ma wody do zatankowania zbiorników jachtu ani gniazdek z prądem do ładowania akumulatorów. W klubowych pomieszczeniach istnieją wprawdzie prysznice, ale bez ciepłej wody. O zatankowaniu paliwa i gazu lepiej nawet nie marzyć. Nic dziwnego, że obcych bander w porcie prawie nie ma. A chciałoby się zarabiać na zagranicznych turystach. Ale czynne w nocy toalety to już jakieś fanaberie. Na marginesie - w szwedzkich portach nie natknąłem się na funkcjonariusza pn. "Babcia klozetowa" a sanitariaty były czynne i czyste. Może to Babcie brudzą?

Na początek strony Opis rejsu Galeria Mapa witryny