Na morze kuchennymi schodami

Większość lubelskich żeglarzy rozpoczyna rejsy w Świnoujściu i stamtąd wypływa wprost na zatokę pomorską. Postanowiliśmy przełamać tą tradycję. Po odebraniu w Świnoujściu jachtu, którym ty razem jest filigranowy Carter imieniem Hipolit, kierujemy się przez kanał Piastowski na Zalew Szczeciński. Wschodni wiatr pozwala nam na żeglugę wzdłuż toru wodnego w kierunku Trzebieży i znajdującego się tam ośrodka szkolenia żeglarskiego. Tu zaokrętowujemy brakującego członka załogi - świeżo upieczonego sternika jachtowego. Od tej pory będzie pełnił obowiązki pierwszego oficera, zwanego pieszczotliwie "pierwszymi majtkami" od angielskiego first mate. Następnego dnia rano odbywam pielgrzymkę pomiędzy bosmanem portu, urzędem celnym i placówką straży granicznej. Wszyscy są bardzo życzliwi, ale do odwiedzenia ich przydałyby się wrotki. Wreszcie salutujemy ośrodkowej banderze i w drogę. Najpierw na północ a od trzeciej bramy torowej na zachód - na niemiecką stronę zalewu. Na granicy stoi zakotwiczony statek straży granicznej z flagą “L” na maszcie, żądającą natychmiastowego zatrzymania. Cała formalność ogranicza się jednak do sprawdzenia czy jacht o tej nazwie został zgłoszony do wyjścia - nie zatrzymujemy się nawet. Na horyzoncie najpierw w lornetce, a później coraz wyraźniej widać cel naszej dzisiejszej żeglugi - most zwodzony w Karnin. Most kolejowy zbudowano tu pod koniec ubiegłego stulecia, ale w 34 roku, zwodzone przęsło zastąpiono przedziwną konstrukcją, podnoszoną na wysokość 30 metrów ponad lustro wody. Most był tak stabilny, że pociągi mogły przejeżdżać po nim z szybkością 100 km/godz. Wiosną 45 r. Niemcy wysadzili most w powietrze i zostało z niego tylko owo podniesione przęsło. Ministerstwo kolei NRD chciało most pociąć na złom, ale na Uznam powstał społeczny komitet jego obrony, dzięki czemu ocalał jako zabytek kultury technicznej. Wchodzimy do małego porciku, alarmowani nerwowym popiskiwaniem echosondy - bardzo płytko. Na keję wybiegają żeglarze ze stojącego tu niemieckiego jachtu, aby odebrać od nas cumy. Powinniśmy dokonać tu odprawy granicznej, jednak na dzwonki do znajdującego się tu Zollamtu nikt nie reaguje. Wczesnym rankiem ruszamy dalej. Płyniemy krętym farwaterem do mostu w Gneventhin. Ten most jest naprawdę zwodzony i musimy zaczekać na jego otwarcie. Z lewej strony wpada niewieka rzeka Piana (niem.Peene) więc od tej pory zalew przyjmuje nazwę Peenestrom. Płytkie rozlewiska zmuszają nas do starannego pilnowania wyznaczonego szlaku i obserwowania wskazań echosondy. Za zakrętem szlaku otwierają się nam kolejno po prawej burcie rozlewiska Achterwasser i wysoki, ukoronowany imponującym klifem półwysep Gnietz. Dla śródlądowej łódki nieskończone bogactwo zakamarków. Wkrótce Peenestrom się zwęża i za kolejnym zakrętem odsłania się widok na Wolgast. Przymusowy postój w oczekiwaniu na otwarcie zwodzonego mostu, wykorzystujemy na zwiedzenie miasta i drobne zakupy. Średniowieczne centrum będzie zapewne za kilka lat perełką architektury, jednak obecnie straszą odpadające tynki - władze NRD widocznie nie miały serca do zabytków. Obok nas, w porcie stoi replika hanzeatyckiej kogi - naprawdę pływa, bo pamiętam ją ze Świnoujścia. Wreszcie z obu stron mostu ustawiają się grupki jachtów i podnosi się w górę zwodzony most. Ruch kierowany jest światłami, jak na skrzyżowaniu ulic. Południowo-wschodni wiatr pozwala nam żeglować krętym farwaterem Po prawej burcie widoczne zabudowania Peenemuende - niegdyś hitlerowskiego ośrodka badań rakietowych. Przed nami otwiera się rozległa zatoka Greifswaldzka. Zatoka jest pełna płycizn, więc nie można zaniedbać starannej nawigacji. Po prawej pkryta gęstą zielenią wysepka Ruden a dalej znana wszystkim żeglarzom Greifswalder Oie - znana tylko ze znajdującej się tam latarni morskiej o dużym zasięgu. Na wprost nas piętrzą się wysokie brzegi Rugii. Lawirując krętym torem wodnym dopływamy wieczorem do małego portu na Greifswalder Oie. Służy on tylko jako port schronienia i nie ma żadnych cywilizacyjnych udogodnień. Dyżuruje tu stale statek ratowniczy i mieszka kilku ornitologów prowadzących stację badawczą. Wyspa jest obszarem chronionym, więc wolno poruszać się po niej tylko wyznaczonymi ścieżkami. Żyją tu na swobodzie kucyki szetlandzkie, wbrew ostrzegawczym tablicom bardzo przyjazne dla turystów. Na wyspie nie ma słodkiej wody i kucyki piją wodę morską (!) Rano żegnamy się z szuwarowo-bagienną żeglugą i kierujemy się na prawdziwe morze - kierunek Bornholm. Wszystkim żeglarzom, których zmęczył już tłok i brud na Mazurach mogę polecić eskapadę na wewnętrzne wody zwane tu Bodengewasser Ost. Solidna, mieczowo-balastowa łódka nada się do tego doskonale. Należy tylko zaopatrzyć się w dobre mapy. Komplet takich map kosztuje w porcie w Wolgaście ( Wołogoszczy? ) 89 DM. Można je również kupić w Uekermunde, tuż po minięciu linii granicznej. Teraz, korzystajęc z południowego wiatru płyniemy na północny wschód. Kierunek - Christiansoe. Jest to grupka skalistych wysepek na północ od Bornholmu. Od paru lat próbowałem tam dotrzeć, ale zawsze były jakieś nieprzezwyciężone przeszkody. Tym razem ich nie było, na dowód czego załączam zrobione tam zdjęcia.

Na początek strony Opis rejsu Galeria Mapa witryny